Angelina Jolie by Sutek

 

 

 

 

 

 

 

 

 -1-   -2-   -3-   -4-   -5-   -6-   -7-   -8-   -9-   -10-   -11-   -12-   -13-   -14-   -15-   -16-   -17-   -18-   -19-   -20-

 

Zmysłowe usta, wydatne kości policzkowe, dzikie spojrzenie, kontrowersyjne upodobania, francuska matka, francuskie imię i nazwisko, dwa Złote Globy i cztery główne role w zeszłym roku. To wystarczy, by Hollywood oszalało na jej punkcie.

  

Do branży trafiła jako siedmiolatka – w 1982 roku zadebiutowała w filmie „Looking To Get Out”. Pięć lat później, jako najmłodsza kobieta w historii, trafiła do legendarnej nowojorskiej szkoły Lee Strasberga, w której kiedyś edukowała się Marylin Monroe.

 

Sławę i prestiżowy Złoty Glob, czyli nagrodę dziennikarzy filmowych przyniosła jej szokująca rola w filmie „Gia”. Brawurowo udawała chorą na AIDS modelkę, narkomankę i lesbijkę.

 

25 letnia teraz Angelina i w realnym życiu zdążyła już zasłynąć z bujnego temperamentu. Podczas ujęcia niespodziewanie wybucha płaczem albo dostaje ataku śmiechu. Zdarza się jej zdemolować filmowe studio. Czy przyczyn takiego zachowania należy szukać w jej życiowym motcie: „żyj najmocniej jak tylko się da, bez względu na wszystko”? „Znam tylko jeden sposób na życie – na pełnej prędkości”, wyznaje ona sama. „Jestem ćpunką uzależnioną od adrenaliny. Uwielbiam nurkowanie, jazdę z prędkością 200 kilometrów na godzinę”.

 

Mimo męskiego charakteru, fizycznie Jolie umie być bardzo kobieca. Zakłada niemal wyłącznie dopasowane, często przezroczyste suknie z wielkimi dekoltami i głębokimi rozcięciami, ewentualnie – najmodniejsze skórzane spodnie, obcisłe kurteczki i szpilki.

 

Ślub Angeliny z gwiazdą kultowego filmu „Trainspotting” Johnnym Lee Millerem wywołał skandal. Zamiast tradycyjnej uroczystości, państwo młodzi zorganizowali coś, co przypominało czarną mszę. 20-letnia Jolie była ubrana w czarne gumowe spodnie, a na białej koszuli własną krwią wypisała imię ukochanego.

 

Na znak miłości młodzi małżonkowie zrobili na dłoniach nacięcia i wymienili się krwią... „Nie było w tym nic dramatycznego”, tłumaczyła Jolie. „Przecież nie podcięłam sobie żył. Zrobiłam małe nacięcie na palcu, by pokazać Johnnemu jak bardzo go kocham. On też to zrobił. Wymieniliśmy naszą krew. Wszyscy się tym bulwersowali, ale to nie jest chyba nic mocniejszego, niż podpisanie kawałka papieru”.

 

Niewiele to dało. Małżeństwo przetrwało zaledwie 19 miesięcy. Angelina nie ukrywa, że to z powodu jej paskudnego charakteru. „Nie umiem gotować, nie lubię, gdy ktoś mnie ciągle dotyka i przytula, poza tym nigdy się nie tłumaczę z tego, co robię i dokąd idę. Jeśli ktoś ze mną mieszka, rzadko bywam w domu”, wyznaje bez skruchy.

 

„Chyba po prostu jestem zbyt podobna do ojca, który najbardziej lubi swoje własne towarzystwo. Jako dziecko nie potrafiłam tego zrozumieć. Teraz, kiedy dorosłam, zauważyłam, że jestem taka sama. Ojciec od rozwodu 20 lat temu nie związał się z nikim na stałe i myślę, że ze mną będzie tak samo”.

 

Nie ma dla niej tematów tabu. Z równą swobodą opowiada o swoich pasjach grze na perkusji i tańczeniu tanga, jak i o uwielbieniu dla noży. Kolekcjonuje je od dziecka. Z wrodzoną sobie bezpośredniością wyznaje, że lubi zabierać je do łóżka. „Mam parę blizn po takich zabawach – na ramieniu, brzuchu i szyi. Nie jestem z tego bardzo dumna. Ale gdy leżysz sobie w łóżku i bawisz się nożem, przychodzą ci do głowy różne głupie pomysły. Kiedy miałam 14 lat, pociął mnie mój chłopak. Po prostu eksperymentowaliśmy”.

 

Uwielbia i tatuaże. Ma ich aż siedem: dwa smoki, dwa krzyże, japoński symbol śmierci, dużą literę „H”... Najnowszy zrobiła sobie na brzuchu, poniżej linii bikini. Widnieje tam łacińska sentencja: „Quod me nutrit me destruit”, czyli „To, co trzyma mnie przy życiu, jednocześnie mnie zabija”.

 

„Tatuaże są piękne”, uważa Angelina. „Uwielbiam proces ich powstawania. Niektórym ludziom kojarzą się z cierpieniem. Ja nigdy tego w ten sposób nie odbierałam. Lubię ból, lubię skupiać na nim moją uwagę. Może to zabrzmi dziwnie, ale dla mnie to rodzaj medytacji, terapia. To na pewno lepsze niż kozetka u psychoanalityka”.

 

Imię wymyśliła jej matka, też aktorka i do tego Francuzka Marcheline Bertrand. Pewnie miała nadzieję, że pomoże jej to wychować „małego aniołka”. Niestety, Angelina robiła wszystko, aby wyprowadzić ją z błędu. Jako nastolatka farbowała włosy na czerwono i słuchała najbardziej wrzaskliwej odmiany punka. „Byłam jedną z tych przerażających młodych osób. W ten sposób wyładowywałam swoje frustracje”, wspomina.

 

Miała wiele kompleksów i nie potrafiła znaleźć wspólnego języka z koleżankami. „Naśmiewały się ze mnie, bo nosiłam aparat na zębach i okulary. Do tego byłam strasznie chuda. Mówiły, że wyglądam jak muppet”.

 

Aby udowodnić im, że jest coś warta, jako 14-latka postanowiła zostać modelką. Spotkał ją jednak ogromny zawód. „W agencji powiedzieli mi, że jestem za niska, za gruba, mam za dużo blizn i w ogóle za dużo wszystkiego”.

 

W szkole chodziła do psychologa, bo nie mogła poradzić sobie z rozwodem rodziców. Dziś wspomina terapię, jako koszmar większy od samego rozwodu. „Strasznie mnie denerwowały te sesje, bo terapeutka chciała koniecznie wszystko zwalić na mojego ojca. Według niej, moje niepowodzenia, kłopoty, problemy, to była jego wina. Pewnego dnia opowiedziałam jej sen, w którym dźgnęłam ojca widelcem, a ona krzyknęła z radością: „No wreszcie do czegoś doszłyśmy!”. Więcej już do niej nie poszłam”. Jednak najlepszym lekarstwem na wszelkie troski jest dla niej aktorstwo. Angelina nie ma co do tego wątpliwości. „Tylko dzięki aktorstwu mogę normalnie funkcjonować. Muszę grać. Inaczej siedzę otępiała w domu i zastanawiam się, kiedy świat się rozpadnie”. 

źródło: Agnieszka Jastrzębska.